Użytkownik:Anna Kowalczewska/Drafts

Z almanach wrocławski
Przejdź do nawigacjiPrzejdź do wyszukiwania

BRUDNOPIS

UE

Roboty.jpg Ten artykuł jest w trakcie tworzenia i może przejściowo zawierać niepełne, niezweryfikowane lub błędne informacje.

Szukałam informacji na temat portalu XVII-wiecznej kamienicy przy Rynku w Ziębicach, a skończyłam z niepokojem, czy Plan Odbudowy dla Europy to dla niej dobra rzecz. Zanim wyjaśnię, jak do tego doszło, uściślę, że zasadniczo jestem euroentuzjastką. Uważam, że Europa to nadal horda plemion, których naturalnym stanem jest rywalizacja i wojna. Dlatego Unia jest konieczna, bo daje jakąś szansę na spokój. Dopóki istnieje. Jestem jednocześnie eurorealistką i mnóstwo rzeczy w organizacji i działaniu UE mnie denerwuje. I tak wracamy do naszych baranów. A są nimi fundusze europejskie. Bierzemy je, bo są dawane - sama jestem ich pośrednią i bezpośrednią beneficjentką. Ale czy one wyłącznie pomagają, czy może czasem szkodzą? Opowiem o swoich doświadczeniach.

Z uwagi na moje zainteresowania często poszukuję informacji związanych z różnego typu obiektami architektonicznymi czy zabytkami. Trafiam na publikacje naukowe, ale też na finansowane przez Unię Europejską z najróżniejszych programów na rzecz rozwoju społeczności lokalnych, obszarów wiejskich itd. wydawnictwa autorstwa regionalistów oraz całkowicie amatorskie, strony internetowe gmin czy lokalnych inicjatyw. Umówmy się - pod warunkiem posiadania odpowiednich środków finansowych napisać coś i wydać może absolutnie każdy, również osoby bez elementarnych kompetencji w tym zakresie. Widać to po pierwsze po poziomie językowym, zaś głębsza lektura pozwala dostrzec nieścisłości historyczne czy też brak elementarnej logiki. Należy oddać tu sprawiedliwość autorom perełek, w których widać dbałość o prawdę, poparcie informacji w faktach i poprawną polszczyznę - oczywiście takie publikacje też na szczęście istnieją. Skupię się jednak na tych, o których powiedzieć tego nie sposób.

... Czyli, znów wracając do naszych baranów - z unijnych funduszy chętnie korzystamy. Skoro jednak na podstawie tego, z czym obcuję i co rozumiem mogę powiedzieć, że te pieniądze są po części marnowane na rzeczy bezwartościowe, podejrzewam też że i w twardej gospodarce część pary idzie w gwizdek. Zarządzających kusi myślenie, jak się dofinansować, a nie jak zdobyć więcej rynku czy być innowacyjnym.

Piskanie Skydoga

Miłośnik starego rocka zapewne kojarzy charakterystyczne ‘piskanie’ gitary Duane Allmana. Ten nikczemnej postury rudzielec z amerykańskiego Południa nie dość, że miał ciężkie dzieciństwo, to nawet nie zdążył dożyć swych 25. urodzin. W swym krótkim życiu dokonał jednak tak wiele, że zapisał się w historii muzyki rockowej jako jeden z najlepszych gitarzystów wszech czasów i to nie tylko ze względu na tendencję do mitologizowania tych, którzy umarli młodo. Jego spuścizna naprawdę robi wrażenie.

Kiedyś znałam tylko największe przeboje the Allman Brothers Band, a skład zespołu i informacje biograficzne nieszczególnie mnie nurtowały. Zmieniło się to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy przypadkiem trafiłam na utwór One Way Out w wersji koncertowej z 1971 roku i obejrzałam jeden z nielicznych zapisów video koncertów z Duane'em właśnie z tym utworem. To był ten moment – został tajemniczo wciśnięty jakiś przycisk mojej wrażliwości muzycznej i oszalałam. Skydog, jak nazywano Allmana, zafascynował mnie swoją grą i charyzmą. Oprócz działalności z własnym zespołem był także muzykiem sesyjnym i gitarzystą poważanym przez ówczesne legendy. Bez jego twórczej iskry nie powstałaby na przykład znakomita płyta projektu Claptona Derek and the Dominos – Layla and Other Assorted Love Songs, a znana wszystkim Layla nie brzmiałaby tak porywająco. Gra techniką slide za pomocą buteleczki po leku stała się marką Duane’a, podobnie jak drapieżność a zarazem miękkość jego gitarowych licków niezależna od techniki czy typu instrumentu.

Cała otoczka wczesnych lat the Allman Brothers, ich autentyczne braterstwo, jedność na scenie i na co dzień, życie przez pewien czas w jednym domu - wszyscy muzycy i roadies z dziewczynami, żonami i dziećmi, energia czerpana ze wspólnych jamów i koncertów to dla mnie fenomen. Ciekawe, że ten zespół nie najlepiej odnajdywał się w studio nagrań. Były to po prostu zwierzęta sceniczne. Występy podlane alkoholem i różnego rodzaju narkotykami były lepsze i gorsze, jednak okazało się, że opus magnum grupy stał się koncert w nowojorskim Fillmore East 12 i 13 marca 1971. Płyta At Fillmore East już od pierwszych dźwięków gitary w Statesboro Blues jest dla mnie i wielu fanów dziełem skończonym i najwspanialszym koncertowym albumem wszech czasów. Od niego zaczęła się prawdziwa popularność Allmanów, której Duane nie zaznał na dłużej - zginął w wypadku motocyklowym 29 października 1971 roku.

Muzyczna fascynacja zaowocowała też zainteresowaniem się historią zespołu. Przeczytałam książkę-autobiografię Gregga Allmana spisaną przez Alana Lighta Not My Cross to Bear oraz książkę Galadrielle Allman (córki Duane'a, którą osierocił jako dwulatkę) Please, Be with Me. Wysłuchałam i obejrzałam co się dało w Internecie i mój zachwyt wciąż trwa. Jest to jednak zachwyt przemieszany z konstatacją, że czas przełomu lat 60. i 70. nie byłby tym, czym był w muzyce bez używek, w tym twardych narkotyków. Zabiły one i zniszczyły wielu, lecz dały nam w muzyce to, co najwspanialsze.

Być może napiszę jeszcze o innych swoich muzycznych fascynacjach czy spostrzeżeniach. Są to wyłącznie moje opinie oparte o własne doświadczenie - nie mam tu żadnych innych kwalifikacji.